Syndrom pierwszego dnia (świąt)


Data publikacji: Czwartek 25 grudnia 2014

Gdy Ci rankiem pęka głowa,

tak że odpaść Ci gotowa,

po tym, jak rodzina cała

dojść do słowa Ci nie dała...

Gdy kręgosłup czujesz w piętach

po przespaniu nocy w skrętach

na podłodze lub kanapie,

bo w Twym łóżku ciotka chrapie...

Gdy masz z gardła papier ścierny,

a głos cienki i mizerny

przez kolęd wywrzaskiwanie,

bo nie było to śpiewanie...

Przełyk masz jak po pożarze,

skutek pierogów w nadmiarze

pełnych grzybowego farszu,

co nie chciały pływać w barszczu...

A te życzenia z opłatkiem

składane jakby przypadkiem?

Aż strach blady trzewia ściska,

siódme poty lęk wyciska

na myśl, że coś, nie daj Boże,

z tych się życzeń spełnić może...

Gdy Cię nagłe łapią dreszcze,

bo przed Tobą ciągle jeszcze

do przetrwania dzień dzisiejszy,

pewnie wcale nie znośniejszy...

Już po Tobie jest, kolego!

Kaca masz wigilijnego,

który rok w rok atakuje,

procentów nie potrzebuje,

nieleczony trwa trzy dni,

a leczony doby trzy,

gdyż po leku klin klinowym

kończysz z kacem standardowym.

Syndrom ten wyżej wspomniany

jest lub nie jest Ci pisany.

Gdy Cię trafi, trudna rada,

musisz jakoś przetrwać gada.

Etap pierwszy to wieczerza,

która prostą droga zmierza

aż do kaca dnia pierwszego,

czyli tego najlżejszego.

Etap drugi, pierwsze święto,

kończy się koszmarną męką

żołądkowo-jelitową

i życiowo-bolączkową.

Etap trzeci, świąt dzień wtóry,

wali w Ciebie z grubej rury.

Jest więc obiad z krewniakami

doprawiony ploteczkami,

co u kogo i dlaczego

on ją rzucił, ona jego,

komu coś tam w kościach strzyka,

kto tabletki jakie łyka

i tak dalej w tym temacie,

żeby skończyć na prostacie.

Gdy ta wizja Cię przeraża,

tak że mowę Ci poraża,

lepiej dobrze się zastanów

nad niezwłoczną zmianą planów.

Po co cierpieć masz bezgłośnie?

Lepiej zmykaj, gdzie pieprz rośnie

albo szukaj karpi w stawie,

żeby się przysłużyć sprawie, 

lecz zrób na bok kilka skoków,

wróć dopiero w nowym roku.